Przed Wami gra, która – według własnego planu – pozwala stworzyć futurystyczne państwo i niejako pobawić się w polityka, ale od razu uprzedzam: to wcale nie będzie takie łatwe zadanie. Zapraszam do lektury opisu wrażeń z rozgrywki w Ginkgopolis w składach dwu, trzy i czteroosobowych.
Ginkgopolis. Pierwsze wrażenia
Na pudełku gry przeczytamy, że jej twórcą jest Xavier Georges, autor takich pozycji jak Troyes, Carson City czy niedawno wydanego Carnegie. Przy stole może zasiąść do niej od jednego do czterech graczy, a sama rozgrywka powinna zamknąć się poniżej godziny.
Po otwarciu pudełka, którego front zdobi dwójka ludzi na tle miasta przyszłości naszym oczom ukazują się komponenty gry. Znajdziemy tutaj karty, trochę drewnianych zasobów oraz sporo grubych kafelków, wszystko to bardzo dobrej jakości. Same kafelki podzielone są na trzy różne kolory i oznaczone od 1 do 20, co na tym etapie obcowania z grą kompletnie nic Wam nie mówi, ale jak się okazuje jest tutaj niezwykle istotne.
Zasady i instrukcja
Po zapoznaniu się z instrukcją, która swoją objętością absolutnie nie powinna nikogo przerazić – rdzeń rozgrywki wydaje się być prosty i nieskomplikowany. Na tym etapie jeszcze nikt nie jest świadomy, że wszystko co proste i łatwe właśnie się skończyło. Zmyleni grafiką uśmiechniętej pary na okładce radośnie rozkładamy grę licząc na przyjemnego abstrakta z elementami city buildera, w trakcie którego będziemy budować tytułowe Ginkgopolis.
POLECAMY RÓWNIEŻ:
Icaion – euras z figurkami już w przedsprzedaży
Główne mechaniki jakie dominują w tej grze to area control/majority, tile placement, draft kart, a same akcje gracze będą wykonywać równocześnie, co eliminuje downtime (ale to wcale nie oznacza, że nie ma go wcale). Celem graczy jest taka budowa obszarów na wspólnej mapie, aby kontrolować jak największą ich liczbę. Wszak jak w rasowej polityce bywa, kto ma najwięcej „wpływów” na planszy ten wygrywa.
Opis rozgrywki
Przyznam szczerze, że spójne i jasne opisanie rozgrywki w Ginkgopolis to nie lada wyzwanie. Pomimo wspomnianych prostych zasad, pierwsze ruchy i tury graczy idą dość powoli i nie są do końca intuicyjne, a sama rozgrywka wymaga – na tym etapie – nieco większej obsługi. Ale spokojnie, już przy drugiej partii wszystko idzie znacznie płynniej.
Po tym jak rozłożymy 9 początkowych kafli (po trzy w każdym kolorze z cyframi 1-3) i otoczymy je kafelkami literek, każdy z graczy dostaje na rękę 4 karty. Tak rozpoczyna się rozgrywka. W swojej turze gracze równocześnie wybierają kartę, którą zagrają wystawiając ją przed sobą i wykonują jedną z trzech możliwych akcji:
- nadbudowa istniejącego kafla – wówczas konieczne jest posiadanie karty z kaflem, który chcemy nadbudować
- powiększenie pola gry – poprzez zagranie karty z literą i tym samym rozbudowę pola gry
- odrzucenie karty i pobranie odpowiednich zasobów – będzie to uwarunkowane przez kartę, jaką odrzucamy.
Gdy wszyscy gracze wykonają swoją turę, przekazujemy nasze karty graczowi siedzącemu obok, dociągamy do ręki czwartą kartę i kontynuujemy rozgrywkę.
Wraz z pojawianiem się nowych kafli, do gry włączone zostają nowe karty oznaczone takim samym kolorem i numerem, jak właśnie wyłożony kafel. Oczywiście samo nadbudowywanie mimo, że brzmi bardzo atrakcyjnie, wcale nie jest łatwą akcją, bo konieczne jest jeszcze posiadanie zasobów do ich wybudowania.
POLECAMY RÓWNIEŻ:
Barcelona, którą warto odwiedzić
Karty nadbudowanych kafli z kolei trafiają do naszego tableau, które zaczynają budować nasz silniczek, określając jakie bonusu zyskamy wykonując jedną z trzech powyższych akcji.
Po tym jak zbudujemy nowy kafel oznaczamy go naszym kolorem i od tego momentu to my go kontrolujemy. Dodatkowo gdy dołożony kafel sąsiaduje z innymi w tym samym kolorze rozpatrujemy już cały ten obszar i dążymy do tego, aby mieć w nim jak najwięcej swoich znaczników.
Interakcja
Cała głębia tej gry i przyjemność z jej grania to efekt wielowymiarowej interakcji, która występuje tutaj praktycznie nieustannie.
Główna mechanika tej gry czyli area control/majority ma to niejako „wbudowane w standardzie”, ale w Ginkgopolis czuć ją na każdym kroku.
W swojej turze możemy powiększać swoje obszary, zwiększając w nich wpływy, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby po opłaceniu odpowiedniego kosztu rozbić obszar innemu graczowi. Kluczowy tutaj jest timing akcji, aby nie dać okazji do szybkiego rewanżu. Z drugiej strony, niczym w rasowym euro – istotne jest:
- zarządzanie zasobami do budowania (aby były zawsze pod ręką, gdy chcemy się rozwijać);
- posiadanie kafelków terenu, które będziemy wykładać;
- budowanie naszego silnika.
Często musimy też analizować jakie karty przekazujemy innemu graczowi, bo może się okazać, że właśnie wydaliśmy na siebie wyrok dając mu dokładnie te, na jakie czekał!
Emocje towarzyszą nam przez cały czas trwania rozgrywki, bo wszelkie zasoby i kafelki jakie mają gracze są ukryte przed innymi. Wprowadza to ogromny element zaskoczenia i konieczność ciągłego analizowania sytuacji na planszy. Dodatkowo gra kończy się w momencie, gdy któryś z graczy wyłoży swój ostatni zasób lub skończy się rynek kafelków, więc istotne jest również monitorowanie tego obszaru gry. Przy takiej dawce interakcji prawda, że wojenki polityków brzmią jak dobra zabawa?
Przyjemność z rozgrywki
Abstrakt, city-builder, negatywna interakcja… to nie są elementy, za którymi specjalnie przepadam, ale wrzucenie tego do blendera przez X. Georgesa dało niesamowity efekt. Aż trudno uwierzyć, ile taktyki, myślenia i głębi udało mu się w tej grze zamknąć. Dodatkowo, sama rozgrywka zwykle zajmowała nam ok. 45 minut, więc tym bardziej trudno znaleźć gry, które w tak krótkim czasie potrafią tak wiele zaoferować.
Ciągłe zarządzanie zasobami z analizą sytuacji na planszy i próbą domyślenia się co chcą zrobić inni, przepala zwoje mózgowe, bardziej niż niejeden ciężki euras. Mimo, że momentami będziemy czuć frustrację, gdy przeciwnik właśnie zagarnie pieczołowicie budowany przez nas obszar, to w tej grze zawsze jest okazja na rewanż i zaskoczenie innych.
Czuć, że ta gra żyje, bo sytuacja na planszy potrafi zmieniać się co turę. Fakt, że w trakcie rozgrywki cały czas wprowadzane są nowe karty, mocno zwiększa regrywalność tego tytułu, bo rzadko się zdarza, aby te same karty towarzyszyły nam w różnych partiach.
Kolejnym ciekawym rozwiązaniem jest system punktowania w tej grze (te pozyskujemy w trakcie gry, ale większość punktów dostajemy na koniec). Mianowicie, jeśli na danym obszarze znajduje się kilku graczy, ten który ma najwięcej swoich znaczników dostanie liczbę punktów równą wszystkim znacznikom w danym obszarze. Drugi gracz tylko tyle, ile ma swoich znaczników, a pozostali zostają z niczym.
W przypadku gdy dany obszar zajmuje jeden gracz, ilość punktów wynosi dwukrotność jego znaczników. Jest to o tyle ciekawe, że cały czas musimy kombinować, czy walczyć o wpływy w jednym dużym obszarze, czy skupić się na kilku mniejszych.
Problemy i zmartwienia
Z uwagi na swoje oryginalne podejście do tematyki area majority, Ginkgopolis początkowo może nie być zbyt intuicyjną grą. Ciągłe dokładanie nowych kart i pilnowanie, które akurat musimy dołożyć, ich tasowanie i ogólna obsługa gry mogą nieco zniechęcać graczy. Mimo prostych zasad i akcji, te pierwsze fazy rozgrywki bywają mocno obsługowe i odrywają uwagę graczy od samej gry.
Dodatkowo – nowe kafelki terenów pozyskujemy w ciemno i może się zdarzyć, że ciągle dobieramy jednego koloru lub takie, które nie są dla nas atrakcyjne. Podejrzewam, że ta losowość, może część graczy uwierać zwłaszcza, gdy rozgrywka jest stykowa i najzwyczajniej brakuje nam odrobiny szczęścia, by dostać to, na co polujemy. Pamiętać jednak należy, że „zły kafelek” to pojęcie mocno względne w tej grze i dość szybko może się okazać, że to właśnie on pozwolił nam stworzyć jakiś kluczowy do punktowania obszar.
POLECAMY RÓWNIEŻ:
Unmatched: Sun’s Origin – nowa zapowiedź wydawnictwa Ogry Games
Podsumowanie
Śmiało można postawić tezę, że takiej gry nie macie w swojej kolekcji. Mam na myśli tytuł, który w tak spektakularny sposób łączy głębię i interakcję na planszy, serwując ją w szatach abstrakta i city-buildera. Jestem skłonny zaryzykować opinię, że osoby, które nie przepadają za mechaniką area-control będą przy partiach w Ginkgopolis czerpać z niej przyjemność.
Dużą zaletą jest także relatywnie krótki czas rozgrywki, w trakcie którego podejmujemy mnóstwo trudnych decyzji i wspinamy się na absolutne wyżyny kombinowania. W tej grze nie ma drogi na skróty i walka o ostatnie wpływy trwa do samego końca. I w przeciwieństwie do tej przepychanki serwowanej na co dzień przez polityków, do zwycięstwa nie wystarczy tylko narzekanie na innych, ale jasny i konkretny plan. Zdaję sobie sprawę z ceny i ograniczonej dostępności tej pozycji, natomiast warto dać jej szansę i jeśli będziecie mieli okazję ją sprawdzić – dajcie się namówić.
Parę słów o autorze tekstu:
Mateusz – na gry planszowe otworzyłem się w czasach pandemii, gdy paradoksalnie wszystko się zamykało. Jako fan liczb, uwielbiam gry euro, które opanowały większość mojej kolekcji. Jestem otwarty na nowości, ale starszym tytułom również chętnie daję szansę, zwłaszcza jeśli gra ma nietuzinkową mechanikę i design. Moje ulubione gry to Brass Birmingham, Projekt Gaja oraz spora część włoskich eurasów.