Mija dokładnie tydzień kiedy nasi Patroni (osoby wspierające nas na platformie Patronite) zjechali z całej Polski, aby spotkać się z nami na Zlocie. Ponad 80 osób zadało sobie trud, aby przyjechać do Wólki Milanowskiej i spędzić z nami weekend. Na miejscu spotkaliśmy się z ciepłym przyjęciem gospodarzy budynku oraz wszelaką pomocą przy organizacji sali do grania.
SPIS TREŚCI:
-
-
-
- Zlot Patronów
- Gry planszowe łączą
- Euthia, czyli epicka przygoda w magicznym świecie
- Survival na wulkanicznej wyspiew
- Taluva – staruszka, która zaskoczyła
- Pest, czyli jak połączyć zarazę i chlebek
- Nieświadomy Umysł – piękny stołożerca
- Hitster i… nie wiem co napisać
- Ecos, czyli jak tworzyć nowy świat
- Kojot, czyli inne perudo
- Ezra i Nehemiah, czyli mój numer jeden Zlotu!
- Lovecraft Love Letter, czyli gra, która zmieniła moje zdanie o imprezówkach
- Crown of Ash, czyli nekromanci w grze euro
- Podsumowanie
-
-
To cudowne spotkać w jednym miejscu tyle przyjaznych twarzy, którzy współdzielą tę samą pasję! Rozmowy, uściski, uśmiechy i dyskusje nad stołem, dały nam potężny zastrzyk energii na kolejne miesiące pracy w Planszowych Newsach.
Osobiście – uwielbiam Zloty! Jest to mój ulubiony rodzaj imprezy. Dlaczego? Ponieważ:
-
-
- Nasi fani są wyjątkowymi ludźmi, z którymi uwielbiam spędzać czas.
- Jest to wydarzenie, gdzie mogę robić to co kocham, czyli grać! grać! grać!
- Zawsze udaje mi się „pozdejmować” coś z mojej półki wstydu.
- No i jakby nie patrzeć – jednak jest to urlop od obowiązków w Planszowych Newsach 😉
-
Jest to już nasze drugie spotkanie z patronami i drugie miejsce, w którym się spotykamy. Z mojego punktu widzenia znaleźliśmy idealną lokalizację na takie spotkania. Dlaczego? Bo miejsce ma całą masę zalet. Zacznijmy od tego, że mieliśmy obiekt na wyłączność. Daje to niesamowite poczucie swobody, gdzie na salę można było przyjść w kapciach i piżamce (o ile ktoś by chciał). Kolejna rzecz – mieliśmy do dyspozycji salę konferencyjną, którą można było dowolnie zaaranżować stolikami, gdzie było naprawdę dobre oświetlenie oraz rzutnik do naszej dyspozycji. Kolejna zaleta to posiłki! Przecudowne Panie dwoiły się i troiły, aby przygotować nam pyszne jedzenie. Z wielką przyjemnością szłam na posiłki, ponieważ wiedziałam, że będzie coś dobrego i ciepłego.
Wróćmy na chwilę do Sali. Miała też ona kilka wad, nad rozwiązaniem których pracujemy. Szybko robiło się w niej duszno jak wszyscy się złaziliśmy. No i zdecydowanie podnosił się poziom hałasu przy pełnej sali. Mamy już pomysł jak to rozwiązać i z pewnością kolejne spotkanie pod tym kątem będzie przyjemniejsze.
Gry planszowe łączą
Rozglądając się po stołach widać było jak różnorodne tytuły się pojawiły. Od prostych imprezówek, jak Koyot czy Hitster, po kolosy przyciągające wymagających graczy – takie jak Twilight Imperium, Age of Steam, On Mars czy Inventions. Ludzie się cudownie mieszali i chętnie tłumaczyli nowe tytuły. Pora więc na napisanie paru słów o grach, w które mi się udało zagrać.
Euthia, czyli epicka przygoda w magicznym świecie
Pierwszy tytuł, w który zagrałam to mój prezent urodzinowy, czyli Euthia. Dzięki uprzejmości Przemka, który poświęcił czas na posegregowanie komponentów, a potem na wytłumaczenie – zagraliśmy 1 pełen scenariusz. Bardzo się cieszę, że mogłam wrócić do przygody, która tak bardzo mi się kiedyś spodobała. Ponownie przekonałam się, że świat stworzony w tej grze jest warty odwiedzin.
W grze wcielamy się w bohaterów, którzy będą eksplorować nieznany świat. Na swojej drodze będziemy spotykać żywiołaki, walczyć z potworami, odwiedzać kupców, u których możemy kupować ekwipunek i przedmioty oraz wykopywać skarby.
Mamy tu również poczucie rozwoju naszej postaci. Nasz bohater wraz ze zdobywaniem punktów zdobywa doświadczenie, które pozwala mu nauczyć się nowych umiejętności. Postać będziemy „ubierać” w zbroję, w której często są sloty na montaż kryształów. Dodajcie jeszcze do tego questy, które po wykonaniu dadzą nam bonusy i punkty zwycięstwa. Brzmi jak epicka przygoda na miarę komputerowych „hirołsów”? I słusznie – bo tak właśnie jest!
Do tej gry mam tak naprawdę tylko jeden zarzut – brak w zestawie zestawu kości K6, na których są tylko szóstki 😉 – to tak z dedykacją dla mnie – dawno nie wyrzucałam i nie przerzucałam tylu jedynek…
Survival na wulkanicznej wyspie
Kolejny tytuł, który poznałam to „Survive the Island” od wydawnictwa Rebel. Nasza Agata już dawno nas uświadamiała, że jest to świetny tytuł, ale ponieważ nie za bardzo mi po drodze z gustem Sydonki, to i tu nie kwapiłam się do sprawdzenia. Okazja przyszła niespodziewanie – po pierwsze pojawiło się polskie wydanie, a po drugie – chłopaki na Zlocie wyciągnęli na stół.
No i co mogę powiedzieć? Agata miała rację! To naprawdę świetna gra, która jest kwintesencją negatywnej interakcji. Bo robimy tu wszystko, aby nasłać na naszych współgraczy wszelkie nieszczęścia, czasami poświęcając nawet własnego meepla.
A o co chodzi? Z kafelków budujemy wyspę, aby powoli ją w trakcie gry rozbierać. Każdy z graczy ma pakiecik meepli, gdzie na spodzie mają cyferki z punktami. Przed rozgrywką układamy je kolejno na kafelkach wyspy. Naszym zadaniem jest ocalenie jak największej liczby meepli i zebrać na nich najwięcej punktów (muszą dotrzeć na brzeg wpław lub na tratwach).
Na rewersach zebranych kafli są akcje, które są albo natychmiastowe, albo z możliwością wykorzystania w następnych turach. Jeżeli aktywujemy potwora, to oczywiście w taki sposób, aby – najlepiej – zjadł meeple innych graczy. Jeżeli jest to potwór, który tylko straszy – Kaiju, to robimy jego ruch w taki sposób, aby przestraszył innego potwora i ten odskoczył na pole, na którym może coś wszamać… Możliwości zaszkodzenia innym graczom jest tu dużo, więc to tylko od was zależy komu będziecie chcieli podpaść.
Taluva – staruszka, która zaskoczyła
Gra, do której przysiadłam się totalnie przypadkowo, czyli Taluva. Szybkie tłumaczenie przez Szymona i Mimi, i już graliśmy. Zasady banalnie proste – do swojej dyspozycji każdy z graczy miał pulę chatek, wież i świątyń. Zadaniem było takie dokładanie tych elementów do wspólnej wyspy, aby jak najszybciej pozbyć się ze swojej puli dwóch dowolnych rodzajów pionków.
Pionki dokładamy na wspólnie tworzoną z kafelków wyspę, która wznosi się, nadbudowując kafle z wulkanem. Niby takie Akropolis, ale jednak sprytniejsze. Nie dość, że dołożenie 1 kafelka przez nieuwagę może pomóc przeciwnikom, to dołożenie swojego elementu też wymaga koncentracji. Naprawdę przyjemne zaskoczenie!
Pest, czyli jak połączyć zarazę i chlebek
Grę mam na swojej półce już jakiś czas. Przyciągnęła mnie do siebie mrocznym tematem i równie mroczną szatą graficzną. Nie miałam jednak do tej pory okazji, żeby ją poznać. Na Zlocie udało się w końcu zagrać i… strasznie się cieszę, że mam ją w swojej kolekcji.
Jesteśmy doktorem, który przemieszczając się po całym królestwie stara się wyleczyć jak najwięcej ludzi. Zarówno na lokacjach, jak i na drogach w fazie zarazy mogą pojawić się nowi chorzy, którymi trzeba będzie się zaopiekować. O ile pierwszy chory trafia do nas za darmo, każdy kolejny wymaga nakarmienia chlebem. Jeżeli nie uda nam się ich wyleczyć i wysłać do pracy – umierają i lądują na naszym cmentarzu, co daje nam ujemne punkty na koniec gry. No ale pytacie się skąd wziąć chlebek? Otóż będziemy tu stawiać budynki produkcyjne, które dadzą nam różne surowce: drewno i kamień do budowy, chleb do wykarmienia, zioła do leczenia.
Bardzo fajnie jest tu rozpracowany system wyboru akcji – workera stawiamy na jednym z pól na siatce i wykonujemy akcje, które są przypisane w pionie i poziomie do tego pola. Akcje są tak przemyślane, aby nie mieć możliwości np. zebrania surowców i zbudowania nowego budynku. Serio to sprytne! Mamy tu jeszcze technologie, które dają nam umiejki, dekrety dające bonusy najlepszym i zamek, gdzie możemy wysłać wyleczonych i coś zyskać.
Naprawdę fajne połączenie mechanik i tematu.
Nieświadomy Umysł – piękny stołożerca
Gra „Nieświadomy umysł” interesowała mnie od czasu zapowiedzi swoim tematem oraz prezencją na stole. Musiałam trochę poczekać zanim zrobiło się przy niej miejsce i mogłam w nią zagrać, bo chętnych było sporo.
Wcielamy się tu ponownie w lekarza, z tym, że będziemy leczyć nie ciało, a duszę i umysł. Nasi pacjenci przychodzić będą do nas z traumami (dodatkowymi kartami) i pierwsze akcje leczenia będą powoli stawiać ich do równowagi psychicznej.
W naszym gabinecie mamy miejsce na dwóch pacjentów, a wszystko „zapisujemy” za pomocą kałamarza i zbudowanego z pozyskanych kafelków silniczka „notatnika”. W trakcie gry dodatkowo będziemy zdobywać punkty za publikacje oraz odpalać bonusy za spotkania w mieście z samego Freuda.
Sporo musimy tu ogarniać na raz i łatwo się pomylić stawiając znaczniki pomysłów w niedozwolonym miejscu. Dlatego przy tej grze potrzebna jest maksymalna koncentracja, zarówno ze strony aktywnego gracza, jak i pozostałych. Bardzo często zdarzy się, że wykonując jedną akcję uda nam się aktywować cały ciąg dodatkowych akcji. Graczowi da to niesamowitą satysfakcję a pozostałym graczom… zapewni dość długi czas oczekiwania na swoją kolej.
Gra ma całą masę interesujących mechanik i odkrywanie jej możliwości da na pewno dużo frajdy!
Hitster i… nie wiem co napisać
Hitster… gra, która zdobyła nagrodę w konkursie Planszowa Gra Roku w kategorii Gra imprezowa. Gra, która z racji kategorii już na wjazd mnie zupełnie nie interesowała, a w którą miałam okazję zagrać. Jest to nic innego jak timeline z apką. Zagrywamy kartę, sczytujemy kod apką, gra muzyka, a my musimy ustalić w którym roku umieścić kartę z utworem. Tylko tyle, aby sprawić niektórym radość i aż tyle, aby spytać siebie samego czy naprawdę komuś to się może podobać? Jedyny plus to to, że co kilkanaście kart wpadał utwór, który mi się podobał i mogłam go posłuchać, chociaż i tak niezbyt długo bo kolejna karta już była sczytywana…
W każdym razie dla mnie – nigdy więcej.
Ecos, czyli jak tworzyć nowy świat
Grę dawno temu pokazał mi Robert i to właśnie z nim powtórzyliśmy rozgrywkę. Nadal zaadaptowana mechanika z bingo cieszy i daje frajdę. Z woreczka po kolei wycięciami kamienie z symbolami, które znajdujemy na zagranych kartach. Decydujemy gdzie położyć kosteczkę lub czy chcemy ją w ogóle położyć. Inna opcją jest przekręcenie kafelka, aby zyskać dodatkową kosteczkę lub dodatkowe karty albo na rękę albo zagrane do tableau.
Po co układamy kosteczki na kartach? Po to, aby po wypełnieniu wszystkich symboli na karcie kosteczkami krzyknąć bingo!, wróć – „eco”, bo przecież ma być klimatycznie 😉 Odpalenie „eco” pozwala nam uruchomić efekt na karcie. Możemy wtedy dołożyć kafelek, drzewo, górę lub zwierzaka do naszego kontynentu, możemy zjeść inne zwierzęta, możemy przemieścić stado, no ale przede wszystkim – możemy zapunktować, bo o to w tej grze chodzi!
Często tu się zdarzy, że uda na się odpalić cały łańcuszek efektów na różnych kartach. Jest to mega satysfakcjonujące jak uda nam się zbudować taki silniczek.
Pomimo prostych zasad gra nadal cieszy.
Kojot, czyli inne perudo
Po moim niezbyt udanym romansie z grą Spicy, w której to zupełnie nie mogę odnaleźć tych wszystkich zalet, które widzą inni – do Kojota podchodziłam z wielką dozą nieufności. Na szczęście gra poza tym, że jest również karcianką – nie ma nic wspólnego ze Spicy! Najbardziej w odczuciu przypomina mi… Perudo, ale Perudo z twistem!
Tasujemy karty i rozdajemy po jednej każdemu graczowi. Swoją kartę ustawiamy na stojakach tak, aby była dla nas niewidoczna, natomiast jak najbardziej widzimy karty innych graczy. Aby jeszcze bardziej utrudnić grę – na środku zagrywamy dodatkową zakrytą kartę. Pierwszy gracz szacuje ile razem może być na wszystkich tych kartach biorąc pod uwagę, że w talii są karty o wartościach ujemnych, dodatnich oraz dwie karty specjalne. Kolejny gracz ma do wyboru dwie opcje – licytuje wyżej lub sprawdza. Po sprawdzeniu, któryś z graczy przegrywa i musi odrzucić jedną z 3 kart z oczami. Jeżeli odrzuci ostatnią kartę – odpada z gry. Zwycięzcą zostaje gracz, który jako ostatni zostanie na „polu bitwy”.
Sprytne, inteligentne i zaskakująco dobre!
Ezra i Nehemiah, czyli mój numer jeden Zlotu!
Uwielbiam gry z wydawnictwa Garphill Games, więc długo się nie zastanawiałam nad kupnem zaraz jak się pojawiła w sklepie. Nie miałam jednak okazji zagrać w ten tytuł, aż do Zlotu, gdzie Madzia z Adamem poświęcili swój czas na tłumaczenie.
Już podczas tłumaczenia wiedziałam, że jest to gra dla mnie. Z każdym kolejnym zdaniem wyjaśniającym zasady, mój wewnętrzny eurogracz jarał się nadchodzącą rozgrywką do granic możliwości. Teraz już mogę to powiedzieć świadomie – gra spełniła aż nadto moje oczekiwania! Ciasno, masa trudnych decyzji, planowanie na kolejne tury… cud, miód i orzeszki!
Zaczynamy od zagrania karty na której mamy zestaw trzech banerów, na których może być dowolna kombinacja 3 kolorów: niebieskiego, czerwonego i szarego. Każdy kolor przypisany jest do konkretnych akcji na głównej planszy, a siła wybranej akcji zależy od liczby banerów w wybranym kolorze. W grze m.in. możemy dać podpałkę do świątyni, czytać manuskrypty, czy budować bramy i mury. Każda z nich jest ważna, każda potrzebna i każda zazębiająca się z innymi. Nie ma tu jednej ścieżki do zwycięstwa, a punkty możemy wyciągnąć z wielu źródeł.
Muszę jeszcze sprawdzić solo, które też jest podobno świetne. Podsumowując – dla mnie Ezra to numer jeden tego Zlotu!
Lovecraft Love Letter, czyli gra, która zmieniła moje zdanie o imprezówkach
Muszę się uderzyć teraz w klatę, bo jest kilka takich tytułów wśród gier imprezowych, które rzeczywiście dają mi frajdę. Jedną z nich jest List Miłosny, a w wydaniu z Lovecraftem to absolutne szaleństwo… i to dosłownie!
Grę poznałam 2 lata temu na Planszówkach w Spodku. Pojechała wtedy na Spodek potężna ekipa z Rzeszowa i udało nam się załatwić nocleg w jednym miejscu. Było nas sporo, warunki do grania w poważniejsze tytuły żadne, więc w ruch poszły Fasolki, Perudo i właśnie Lovecraft Love Letter. Oj dawno tak się nie wybawiłam! Od tego wyjazdu szukałam tej gry. Cierpliwość się opłacała, bo w końcu mi się udało.
Z pozoru jest to zwykły List Miłosny, czyli mamy kartę na ręce, dobieramy kartę i zagrywamy jedną z nich odpalając efekt, ale mylicie się! Wprowadzenie do talii spaczonych kart, które mają potężne działanie i każdorazowo – gdy przyjdzie nasza tura – każą sprawdzać swoją poczytalność sprawia, że jest to absolutnie najlepsza wersja tej gry!
Crown of Ash, czyli nekromanci w grze euro
Przygotowując się do lajwa z grami, które mają swoją premierę w Essen, zaciekawiła mnie gra Crown of Ash. Ku mojemu zdziwieniu gra była dostępna w jednym ze sklepów w bardzo fajnej cenie. Szybka decyzja o kupnie i… miałam ją w garści. Okazja do zagrania była wręcz idealna, czyli Zlot.
Korona z Popiołu to połączenie kilku fajnych mechanik: area control, worker-placement i poniekąd – budowania talii. Mamy tu 4 rundy w trakcie których będziemy wysyłali na planszę 4 swoich podwładnych do wykonywania akcji. Możemy zbierać surowce, budować, walczyć i – ewentualnie odświeżać karty walki. Na koniec każdej tury możemy – o ile nas stać – dokupywać karty żołnierzy, zwiększając swoją rękę i… możliwości podbijania struktur kontrolowanych przez innych graczy.
Proste zasady, które bardzo szybko się tłumaczy i naprawdę super napisana instrukcja. Dodatkowo wszystkie komponenty rewelacyjnej jakości. Naprawdę z wielką przyjemnością będę do niej wracać – bardzo udany zakup!
Podsumowanie
Kocham wyjeżdżać na Zloty, bo dają mi możliwość ogrywania tytułów, których nie znam i zdejmowania gier z mojej półki wstydu. Każdy z uczestników pojawia się tu z imponującą biblioteczką gier, które chętnie i z uśmiechem wytłumaczy innym. Zawsze się znajdzie ktoś kto chętnie zagra i ktoś kto chętnie wytłumaczy.
To również wspaniały czas, kiedy ludzie z czatu poznają się między sobą i nawiązują przyjaźnie. Razem tworzymy ciepłą i absolutnie nie-dysfunkcyjną rodzinę! Tworząc społeczność Planszowych Newsów bardzo nam zależało, aby każdy czuł się komfortowo i… chyba to nam się udało.
Nasza rodzina jest bardzo pojemna, więc jeżeli chcesz poznać innych pozytywnych wariatów dzielących to samo szaleństwo, to zapraszamy na nasz Patronite, gdzie wspierając nas zyskasz grupę przyjaciół, którzy zawsze dadzą wsparcie i zawsze chętnie zagrają.